Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/394

Ta strona została skorygowana.

Po za parkanem migotały niepewne światła latarni gazowych.
Jakkolwiek jednostajny kobierzec biały zaściełał ścieżki i trawniki, Berta zbyt dobrze znała swój ogród i mogła odrazu się zorjentować i trafić wśród zasp śnieżnych do małej furtki, otwierającej się na jedne z ulic, równoległych do bulwaru Hausmana.
Hrabina odryglowała zasuwy i klucz zakręciła w zamku.
Fanny znajdowała się teraz co najwyżej o jakie dwadzieścia lub dwadzieścia pięć kroków od swej pani. Nie widziała jej wprawdzie, gdyż czarne domino nie odbijało się wcale wśród ciemności, ale skrzyp śniegu pod nogami dawał jej znać, w którą iść trzeba stronę.
W chwili, gdy furtka otworzyła się, światło gazowe odbiło od swego jasnego tła we drzwiach ciemną sylwetkę w ubiorze weneckim. Fanny zatrzymała się. Przebiegła dziewczyna nie chciała się dać złapać na gorącym uczynku szpiegostwa, w razie gdyby hrabina wróciła się.
Berta także się zatrzymała.
Jakkolwiek mocne powzięła postanowienie, teraz, gdy zobaczyła ulicę błotnistą i pustą, uczuła się przejętą jakąś głęboką trwogą. Serce jej się ścisnęło.
Osłabła. Ruszyć się nie mogła.
Znów poczęła walczyć z sobą i walczyła zwycięzko.
— Czyż mam prawo się cofnąć? — rzekła do siebie prawie głośno. — Życie mojego dziecka jest w niebezpieczeństwie i to dla mnie! Gdyby potrzeba było