Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/398

Ta strona została skorygowana.

staniesz pan dwadzieścia razy tyle, ile zażądasz... Dam panu sto franków... dwieście... więcej jeżeli chcesz.
Woźnica zaklął straszliwie.
— Co mi tam takie sto... takie dwieście!.. — podchwycił głosem drżącym ze złości. Trzy franki i na piwo, tylko prędzej... pókim dobry... moja ty księżniczko uliczna... A jak okraść mnie chcesz, to jazda do komisarza!..
Pani de Nathon blizka była zemdlenia.
Po raz to drugi w tak krótkim czasie, rozlegała się w jej uszach ta okropna groźba.
U ślusarza z ulicy Miromesnil mogła uniknąć niebezpieczeństwa, wymieniając swoje nazwisko, wskazując adres, pozwalając, ażeby czeladnik odprowadził ją aż do pałacu.
Ale w tej chwili co uczynić? Jakim sposobem uniknąć skandalu? Woźnica był nieokrzesanym gburem i miał się za oszukanego. On nie chciałby o niczem słyszeć... ani się porozumieć spokojnie... Berta w wyobraźni swej już się widziała w kancelarji cyrkułowej, wśród kobiet jaknajwstrętniejszych... Widziała się zmuszoną do zdjęcia maski i udowodniania tożsamości swojej osoby... A jak wytłomaczyć, dlaczego hrabina de Nathon wymknęła się cichaczem ze swego pałacu w noc na bal do Opery? Czyż podobna było mówić?
Czuła się zgubioną.
A kiedy godność wielkiej damy i wstyd uczciwej kobiety obryzgane byłyby błotem wśród szyderczego śmiechu upadłych kobiet w ostatniem spodleniu, tymczasem Armand spotkałby się z margrabią