de Flammaroche, wyzwałby go na pojedynek i zostałby przezeń zabitym!
— O! gdybym mogła umrzeć! — pomyślała hrabina, a w głowie jej poczęło się mącić.
— Cóż? nie płacisz pani? — podchwycił woźnica. — No, to jazda do ula!
I zabierał się do wejścia na kozioł.
— Czekaj pan... czekaj pan... — wyjąkała nieszczęśliwa kobieta głosem, z przygnębienia zaledwie dosłyszalnym.
Woźnica zbliżył się do drzwiczek.
— No, długo będą takie termedje? — zawołał. — Płacisz pani czy nie? Tak lub nie? Poco gębę psuć dłużej...
Berta krwią własną zapłaciłaby z ochotą. Czem mogła, jakiemi słowy, wzruszyć tego człowieka, domagającego się od niej trzech franków?.. Nie wiedziała!..
Głowa jej, zbyt ciężka, opadła na piersi.
Wtedy przy świetle gazowem ujrzała błyszczącą na ręce bransoletkę z djamentami.
Westchnienie radości i ulgi wybiegło z jej ściśniętego gardła.
Zerwała bransoletkę gwałtownie i wyjąkała podając ją woźnicy: