Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/402

Ta strona została skorygowana.

wątpliwie sprowadzi go chęć spotkania się z margrabią de Flammaroche,
Wiedziała dobrze gdzie się znajduje ta loża, gdyż stykała się ona z abonowaną przez pana de Nathon.
Przecisnąwszy się znów przez tłum fraków, hrabina upadając że znużenia usiadła na jak raz wolnej aksamitnej ławce, stojącej naprzeciw loży pod nr 12.
W kilka minut później drgnęła i wstała nagle ożywiona, Zobaczyła zdaleka wicehrabiego Maksyma de Mornay, powiernika i świadka Armanda. Torował on sobie drogę w tę stronę. Zapewne za nim szedł
Armand. Będzie mogła do niego przemówić.
P. de Mornay posuwał się zwolna, mający drogę zagrodzoną wciąż, to przez domina, to przez fraki.
Nareszcie wyszedł naprzód, ale sam.
— Cóż on z moim synem zrobił? — pytała się siebie samej Berta, a serce jej, uspokojone przed chwilą, znów się ścisnęło.
Wicehrabia: zatrzymał się tuż przy hrabinie, spojrzał na zegarek i zapukał dwa czy trzy razy we drzwi loży pod nr 12, otworzono prawie natychmiast.
Z po za firanek doleciały krzykliwe głosy i śmiechy kobiece, a na progu ukazał się jakiś elegancik wysoki, chudy, z twarzą bladą, szkiełkiem w oku i z kamelią we fraku. Wyglądał trochę na „zawianego“, ale minę miał łagodną, grzeczną.
— Co to?.. kto?.. kto to pukał!.. Jeżeli to żart, to głupi... — zawołał, nie widząc żadnej znajomej twarzy.
— To ja zastukałem... — odrzekł, kłaniając się wicehrabia.