Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/404

Ta strona została skorygowana.

— Skoro nie mogę widzieć się z margrabią de Flammaroche, pozostaje mi tylko podziękować panu za grzeczność, żeś mnie raczył objaśnić...
— Cóż znowu!.. Taka bagatela!.. Przepraszam pana, ale muszę odejść... Karolina i Cora niecierpliwią się... gotowe lustra potłuc... Z niemi żartować trudno!.. Bardzo mnie cieszy, żem pana poznał... moje uszanowanie...
I elegancik wrócił do loży, gdzie rzeczywiście hałas stawał się coraz głośniejszy.
P. de Mornay, a twarz jego wyrażała wielkie zadowolenie, skierował się znów w tę stronę, z której przyszedł, widocznie dla połączenia się z przyjacielem i zdania mu sprawy.
Berta, uwolniona od straszliwych udręczeń, które ją torturowały, pewna już, że Armand nie spotka się tej nocy z panem de Flammaroche i ciesząc się nadzieją, że syn jej już uratowany, pragnęła teraz tylko jaknajprędzej wydostać się z tego balu.
Znowu z trudnością poczęła się przeciskać wśród tłumu i nareszcie znalazła się na schodach. Zeszła po nich z radością, gdy przed godziną wchodziła z takim przestrachem i rozpaczą.
Odetchnęła na ulicy zimnem powietrzem i poszukała karetki, czekającej na nią, jak wiadomo, na bulwarze przed kawiarnią.
Tymczasem wicehrabia de Mornay połączył się z Armandem Fangel.
— I cóż? — zapytał tenże,
— Wracam z loży nr 12. Widziałem tego idjotę, z którym się umówił p. de Flammaroche,.. chciał