mnie gwałtem zaprosić na kolacyę, choć mnie nie zna, są z nim jakieś panny Cora i Karolina...
— A margrabia? — przerwał Armand.
— Margrabiego niema i wcale nie przyjdzie.
— Pewny tego jesteś? — wykrzyknął młodzieniec bardzo zdziwiony.
P. de Mornay opowiedział z wszelkiemi szczegółami rozmowę z elegantem.
— W takim razie — rzekl Armand Fangel — nie mamy tu po co dłużej być w tem obrzydliwem miejscu, chodźmy! dobrze?
— Przyszedłem przecie tylko dla ciebie i również pragnę czemprędzej wyjść!.. — odparł wicehrabia.
I oba skierowali się ku schodom.
Już się do nich dostali, gdy nagle Armand pochwycił gwałtownie towarzysza za rękę i szepnął mu do ucha:
— Cóżeś mi mówił?.. przecie jest...
Rzeczywiście po schodach wchodził Goulian de Flammaroche, szykownie ubrany, z miną arogancką jak zazwyczaj.
Ponieważ schadzka „rozkoszna“ z kobietą światową w ostatniej chwili nie przyszła do skutku, margrabia powracał do swego pierwszego projektu, szukał teraz Karoliny i Cory.
Szedł tak, że musiał się otrzeć o Armanda. Ten udał, że go nie widzi i umyślnie mocno go potrącił.
— Niezgrabiarz! — krzyknął p. de Flammaroche ze złością.
Armand obrócił się, schwycił go za rękę i siłą zatrzymał.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/405
Ta strona została skorygowana.