Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/409

Ta strona została skorygowana.

szepnęła: hrabina — muszę przecie, pojmujesz pan, wrócić, do. siebie i wziąść portmonetkę.
Dorożkarz tupnął ze złości.
— Kroćset tysięcy djabłów! — zawołał. — Znowu czekać... ależ to djabli wziąść mogą człowieka... a i pewnym być nie mogę... są takie domy, co to wejście mają z jednej strony, a z drugiej wyjście... jak mi pani drapniesz drugiem wyjściem, szukaj wiatru w polu...
— E! mój panie — odparła hrabina — zapominasz, że masz w ręku klejnot wielkiej wartości?
— Tak... tak... sześć tysięcy franków! znamy się na tem — rzekł woźnica przedrwiwając — ja tam wolę swoje pieniądze w garści... to rzecz pewniejsza, takie szkiełka licha warte... Znam kolegę, który ma wspaniałą szpilkę, świeci się na słońcu jak złoto, a nie kosztuję i pół franka... Ha! cóż robić!.. idź pani ale prędko wracaj.
Bogu wiadomo, jak pani de Nathon pilno było uwolnić się od tych ciężkich do zniesienia upokorzeń. Otworzyła furtkę, która jak wiadomo, była tylko przymknięta, szybko przebiegła przez ogród, wzięła latarkę schowaną w sieni, przebyła boczne schody i powstrzymując w sobie oddech, przeszła obok pokoju Fanny, od którego drzwi były wciąż otwarte, wreszcie dostała się do garderoby a ztąd do swego pokoju i pierwszą rzeczą, jaka ją uderzyła w oczy, była portmonetka skórzana, którą zapomniała wziąść z sobą.
Pani de Nathon wyciągnęła już rękę po nią, gdy wtem zdjęła ją niezmierna trwoga. Dreszcz przebiegł — po jej ciele, zimny pot wystąpił na skronie.