Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/411

Ta strona została skorygowana.

Tłomaczenie było zadawalające. Pani de Nathon wzięła je za szczere i podejrzenia jej, rozproszyły się na chwilę.
— Rzeczywiście jestem trochę cierpiącą — odrzekła łagodniej.
— Pani hrabina bardzo blada... — szepnęła Fanny. — Może uprzedzić pana hrabiego?
Berta poruszyła się niecierpliwie i zawołała:
— Ani się waż! niepokoić pana de Nathon dla takiej bagatelki... dla migreny... nigdybym sobie tego nie przebaczyła!
— Czy pani mnie jeszcze potrzebuje?
— Nie.
— Mam odejść?
— Tak.
Panna Fanny opuściła pokój i powróciła do łóżka, szczęśliwa z zakłopotania, w które wprawiła panią de Nathon i którego ta nie mogła ukryć.
Hrabina pozostawszy samą, upadła na krzesło i rzekła do siebie, przygnębiona:
— Wszystko przeciw mnie sprzysięga się tej nocy.. Fanny miała minę obłudną... Zdawało mi się, że jej oczy zwracały się ciągle ku tej masce i dominu tak źle schowanym... Czyżby ta dziewczyna podejrzewała tajemnicę... Teraz ona będzie pilnowała... będzie mnie szpiegować... Jakże wyjść teraz?
Pani de Nathon siedziała tak jeszcze kilka minut, potem otworzyła ostrożnie, bez hałasu drzwi od garderoby i na palcach poczęła się skradać na korytarz.
W pokoju Fanny świeciło się, dowód najlepszy, że pokojówka ani myślała o spaniu...
Upłynął kwandras... półgodziny, godzina...