Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/419

Ta strona została skorygowana.

A!.. Smagnąłem kobyłę i hajda przed tę furtkę, którędy to w nocy smyrgnęła mi pani z przed oczu!.. Tfu! do złamanego dyszla!.. drzwi były zamknięte... Poszedłem po język do sąsiadów z przeciwka... Powiedzieli mi, że ogród należy do pałacu, a wchodzi się do pałacu od bulwaru Hausmana... Hajda na bulwar Hausmana... W pałacu była tylko jedna dama... To musiała być pani... Lokaiska nie chcieli mnie wpuścić, wtedy tak się rozkrzyczałem co mi starczyło gardła, że musieli pani o mnie powiedzieć... Teraz tyle pani wie co i ja... Ale nie o to tu chodzi... Pani ma u mnie cacko, ja mam u pani pieniądze... Masz pani swoje cacko, a pani może odda moje pieniądze... bardzo byłbym rad...
To mówiąc, woźnica podał pani de Nathon bransoletkę, starannie obwiniętą w kawałek gazety.
Berta nie mogła się powstrzymać od podziwu takiej uczciwości u tego gburowatego, nieokrzesanego człowieka. Zresztą co prawda, wołałaby tysiąc razy poświęcić i to z całego serca, wszystkie swe klejnoty, byleby uniknąć przyjścia do pałacu uczciwego dorożkarza, którego odwiedziny wywołać mogły zaraz przeróżne gadaniny, ale cóż począć ze spełnionym faktem?.. Przyjęła go z uległością.
— Jesteś pan zacnym człowiekiem — rzekła, biorąc bransoletkę.
— Trochę się upijam — odparł dorożkarz — i z policjantami nie mogę dojść do ładu o wystawanie na ulicy... ale co do uczciwości, nikt słówka nie może pisnąć.
— Jestem panu dłużna trzy rzeczy — mówiła da-