Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/422

Ta strona została skorygowana.

Honor hrabiny miał więc być stanowczo skompromitowany, a Armand miał zostać spólnikiem tego piętnowania. Znajdą się tacy łotrowscy idjoci, co powtarzać będą, a inni idjoci im uwierzą i „że p. Fangel miał pojedynek za swoją kochankę!“
Atmand łamał sobie ręce i powtarzał bezustannie:
— Ja tego człowieka powinienem był zabić!.. zabić zaraz na miejscu... natychmiast... udusić go!.. udusić jak psa wściekłego!..
P. de Mornay daremnie usiłował powściągnąć ten gniew, ukoić tę rozpacz, przywrócić trochę spokoju wzburzonemu przyjacielowi.
Czego on jednak nie mógł uczynić, dokonały tego upływające godziny. Uniesienie gniewu samo się wyczerpało swoją gwałtownością.
Armand otarł twarz, zwilgoconą palącemi łzami. Stał się zimnym w swej nienawiści ku nikczemnikowi i bardziej jeszcze gotów zabić lub umrzeć.
Świt zaglądał już do pokoju i światła świec bladły.
— Gorąco pragnę dzisiaj z tem skończyć — odezwał się Armand do wicehrabiego — który ani na chwilę nie chciał go samego zostawić. — Błagam cię, ażebyś zaraz pojechał do Jerzego de Bracy. Obudzisz go, opowiesz o co chodzi, jakiej przysługi spodziewam się po nim i razem udacie się do tego człowieka, którego oto bilet wizytowy, a którego nazwiska nie chcę nawet wymawiać. Człowiek ten, wskaże wam swoich sekundantów, z któremi się porozumiecie. Żadne zakończenie polubowne nie jest możebne. Przyjmuję z góry wszystkie warunki, jakie ci sekundanci posta-