Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/423

Ta strona została skorygowana.

wią.. Oni wybiorą broń, miejsce, oznaczą godzinę. Ja boję się tylko jednej rzeczy: „czekania“. Pośpiesz się więc, a wszystko będzie dobrze.
— Licz na mnie.. — odpowiedział Maksym.
Było dopiero po godzinie ósmej zrana, kiedy wicehrabia de Mornay opuścił pawilon na bulwarze Hausmana.
Wrócił przed jedenastą wraz z panem de Bracy.
— Niecierpliwość twoja będzie uspokojoną, mój drogi Armandzie — rzekł. — Spotkanie nastąpi dziś jeszcze o drugiej w lasku bulońskim, w alei niedaleko od ogrodu aklimatyzacyjnego, gdzie teraz przy śniegu zupełne pustki.
— Doskonale!.. — odrzekł Armand. — Jakąż broń wybrano?..
— Pistolety... Przeciwnik twój był zdania, że za zimno ażeby się pojedynkować w koszuli. Zresztą ja i Jerzy, jesteśmy bardzo uszczęśliwieni tym wyborem, chociaż pistolet jest niebezpieczniejszą bronią od szpady... Ale w pojedynku na szpady, margrabia miałby nad tobą niewątpliwą przewagę, znając wszystkie sposoby i fortele szermierki... Teraz zaś, gdy chodzi tylko o pewność wzroku i zimną krew, szanse mogą być równe...
— Masz słuszność — rzekł młodzieniec.
— Warunki pojedynku są takie — podchwycił pan de Mornay. — Staniecie o trzydzieści kroków i wolno wam będzie, albo wystrzelić za trzeciem klaśnięciem w ręce, albo iść na przeciwnika, jeżeli ten już dał ognia. W razie, gdybyście chybili, lub tylko zlekka byli draśnięci, strzelacie się dalej, dopóki jeden z przeciwników nie będzie już zdolny do walki.