Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/424

Ta strona została skorygowana.

Armand uścisnął wicehrabiego i pana de Bracy za ręce i zawołał:
— Niepodobna było urządzić tego z większym rozsądkiem od was... Dziękuję wam z całego serca... — Bądźcie przekonani, że na miejscu spotkania okażę się godnym być waszym towarzyszem... Jeszcze słówko, gdzie się zejdziemy?..
— U mnie, jeżeli chcecie.. — odpowiedział wicehrabia. — Zabierzesz mnie swoim powozem, a moim pojedzie Jerzy i jeden z lekarzy, mój przyjaciel. Wezmę z sobą pistolety. Sekundanci margrabiego zapewne tak samo uczynią, a wybór pistoletów zależeć będzie od losu.
Ponieważ wszystko już było umówione, pp. de Mornay i de Bracy pożegnali się z Armandem, on zaś poszedł też wkrótce do pałacu na śniadanie w kółku domowem.
Pragnął zasiąść u wspólnego stołu może po raz już ostatni w życiu, chciał raz jeszcze uścisnąć zacną dłoń hrabiego i przycisnąć do ust śliczną rękę hrabiny, dla której narażał życie. Raz jeszcze zobaczyć także chciał Herminię, to urocze dziecko, które kochał miłością brata dla siostry, chciał napoić duszę swą świeżą atmosferą, unoszącą się dokoła niej.
Zdawało mu się, że czyste spojrzenie, niewinny uśmiech jej lat szesnastu, przyniosą mu szczęście.