Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/429

Ta strona została skorygowana.

— Czyżby więc dowiedział się już o awanturze nocnej? rzekła do siebie. Jeżeli tak, napróżno straciłam tyle czasu! Jak już niema tajemnicy, toć ja i nie mam pani w ręku! E! Ale to niemożebne! któż mógł tak prędko powiedzieć panu hrabiemu.. No, jeszcze będzie można coś pomówić o tym dorobionym kluczu. August przypuści mnie do spółki... weźmiemy się we dwoje do hrabiny, a potem się podzielimy.
I godna pokojówka wróciła do swej pani.
Armand czekał w salonie na wiadomość o zdrowiu pani de Nathon,
Henryk w krótce przyszedł go uspokoić. Doktór wezwany natychmiast, zapewniał, że niema żadnych oznak poważniejszej choroby, że to tylko przejściowe osłabienie, w prawdzie mogące kilka dni potrwać.
Armand uspokojony, opuścił pałac i udał się do wicehrabiego de Mornay, gdzie zastał Jerzego de Bracy i doktora, przywiezionego przez niego.
Wsiedli we czterech do karety i pojechali do lasku bulońskiego.
Powiedziedzieliśmy już, że śnieg spadł w nocy obfity. Mróz brał.
Aleje w lasku, nie nawiedzane przez spacerujących, przedstawiały białą bez przerwy płaszcyznę.
— Będziemy pierwsi odezwał się Armand, wychylając się oknem karety i widząc, że na śniegu niema żadnego śladu kół.
Zaledwie skończył mówić, Słyszeć się dał odgłos dzwonków i prawie jednocześnie elegancki ekwipaż, zaprzężony w cztery rosłe i ładne konie wysunął się naprzód i potoczył ku drodze gdzie odbyć się miało spotkanie.