Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/433

Ta strona została skorygowana.

Lekarz taką dawał opinię.
— Jeżeli się go uratuje, nie będzie to cudem, ale mnie się zdaje że nic z niego nie będzie.
Trupa margrabiego włożono do powozu i odwiozły go do Paryża te same cztery rosłe konie, któremi tylko co sam powoził...
Pan de Mornay podtrzymywał ciało Armanda bez życia, a kareta zwolna powiozła ich na bulwar Haussmana.
Piękny August bawił po za domem, według zwyczaju. Sami więc wicehrabia i Jerzy de Bracy pomogli lekarzowi w pierwszych posługach, jakie były ze względu na stan rannego konieczne.
Po spełnieniu tego obowiązku, p. de Mornay udał się do pałacu i spytał o hrabiego.
Henryk bardzo zajęty chorobą Berty, nie poszedł dnia tego do izby i natychmiast przyjął gościa.
— Panie hrabio — rzekł tenże — przychodzę jako zwiastun złej nowiny...
Pan de Nathon drgnął i wyszeptał:
— Więc to jakiś fatalny dla mnie dzień!
— Znam pańskie żywe przywiązanie dla mego przyjaciela Armanda Fangela... — mówił dalej Maksym.
— Czyżby mu się stało co złego? — przerwał żywo hrabia, a twarz jego przybrała wyraz wielkiego niepokoju.
— Jest ranny...
— Jakim sposobem?
— W pojedynku...
— Ciężko?
— Boję się...