miernem podnieceniu nastąpiło najzupełniejsze przygnębienie.
W życiu jak w polityce, prawo reakcyi ma swoją moc zawsze.
Krótka ta choroba w podobnej chwili była dla Pani de Nathon szczęściem. Rana Armanda byłaby ją zabiła, a tak, można było wszystko przed nią ukryć. Henryk codzień silił się na odpowiednią minę, widząc go spokojnego i uśmiechniętego, nie podejrzewała nic.
Kiedy po dziesięciu dniach gorączka ustąpiła, a siły zaczęły Bercie powracać i Armand już wyszedł z niebezpieczeństwa. Lekarze ręczyli za jego życie, zastrzegając, że wyzdrowienie potrwa długo i wymagać będzie niezmiernie troskliwego pielęgnowania.
Berta już wstała z łóżka, wyjść miała z pokoju i powrócić do zwykłego trybu życia. Niepodobna było przed nią ukrywać powodów nieobecności Armanda, który przez dni kilka nie mógł jeszcze pokazywać się w pałacu.
Baronowa podjęła się opowiedzieć wszystko kuzynce i uczyniła to z taką przezornością, z tak doskonałym taktem, że Berta miała pewność wyratowania równocześnie z dowiedzeniem się o niebezpieczeństwie, wzruszenie było przygnębiające, ale nie piorunujące.
— A! — wyjąkała, opierając na ramieniu Blanki twarz zalaną łzami. — Bóg się zlitował nademną, ponieważ go zachował przy życiu... To za mnie się pojedynkował... za mnie o mało co nie umarł!..
— Za ciebie? — powtórzyła baronowa zdumiona.
Berta skinęła potwierdzająco.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/437
Ta strona została skorygowana.