Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/438

Ta strona została skorygowana.

Ale zkądże ty o tem wiesz? — podchwyciła Blanka — jakim sposobem nie wiedząc nic o pojedynku, znasz jego przyczynę?
Teraz na Bertę przyszła kolej opowiadać.
Co opowiedziała, czytelnicy to wiedzą i nie będziemy im powtarzali.
Gdy ukończyła to długie opowiadanie, baronowa uściskała ją, ucałowała i rzekła do niej z wyraźnem współczuciem:
— Ileś ty wycierpiała, ile mąk zniosłaś moja biedaczko!..
— Mniejsza już o to! — odpowiedziała pani de Nathon — mniejsza, ponieważ syn mój jest i żyje!.. Ty go pielęgnowałaś, nieprawdaż? — dodała po chwili milczenia.
— Tak i dotąd jeszcze pielęgnuję — odrzekła Blanka. — Codzień spędzam przy nim dwie lub trzy godziny.
— A! jakaś ty szczęśliwa!.. — zawołała hrabina. — Ty przynajmniej masz prawo!.. jesteś jego matką chrzestną!.. Ja jestem niczem, niczem! matką mu i tylko!.. Więc i ja dzielić będę z tobą to szczęście, którego ci zazdroszczę... Teraz jestem mocną... Kiedy pójdziesz, razem pójdziemy.
— Czemu nie?.. — rzekła baronowa po chwili. Ja jestem twoją krewną, a on twoim gościem... Nikogo to nie może dziwić, że i ty go pielęgnujesz...
— A! jakaś ty dobra!.. — szepnęła Berta po chwili, ściskając ręce kuzynki. — Twój chłodny rozsądek mnie przestraszał... Bałam się, czy mi się nie sprzeciwisz, ale nie byłabym cię usłuchała.