Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/439

Ta strona została skorygowana.

Zaraz nazajutrz i prawie codzień w ciągu kilku tygodni, pani de Nathon towarzyszyła Blance do Armanda i wchodziła jawnie w biały dzień do tego mieszkania, dokąd jak wiemy, skradała się niedawno drżąca i chowała się przelękniona za drzwiami.
Armand Fangel wydawał się być wielce ucieszonym i zarazem wielce zakłopotanym, tymi dowodami tak żywego i głębokiego przywiązania, jakie hrabina przed nim składała. Gdy przypadkiem kto z jego znajomych przyszedł go odwiedzić i zastał u niego obie kuzynki, czuł się wtedy bardzo zmieszanym i rumienił się mocno.
Bo pamiętał te nikczemne słowa, wyrzeczone przez pana de Flammaroche na balu w Operze. Przecie margrabia powiedział mu publicznie; „Jesteś kochankiem hrabiny de Nathon!“
Te słowa mogli byli i inni słyszeć i inni mogli też je pamiętać. A obecność przy jego łóżku Berty w całej krasie urody, czy nie mogła dać powodu do potwornego oszczerstwa?
O to właśnie lękał się Armand.
Pan de Nathon uważał to wszystko za rzecz bardzo naturalną. Nietylko bynajmniej się nie dziwił, ale sam zachęcał.
Obawy młodzieńca, ażeby dzienniki wiadomościami swemi nie wzbudziły w hrabi podejrzeń, na szczęście wcale się nie sprawdziły. Żaden ze świadków wyzwania w noc maskaradową, nie należał do „towarzystwa“ i nie zapamiętał nazwiska, wymówionego przez Flammarocha. Obelga więc ulotniła się niejako bez pozostawienia śladu.