Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

dnie z jego życzeniem, wyrażonem zaraz po przybyciu, koń jego osiodłany czeka na dziedzińcu.
Sebastyan powstał natychmiast, pożegnał się z młodem dziewczęciem, z młodą wdową i z jenerałem, ale ten odprowadził go do sztachet, uścisnął go kilkakroć za rękę i wreszcie rzekł serdecznie:
— No to do widzenia, ale niedługo... Nie zapominajże pan, iż jesteś odtąd przyjacielem domu?
— Czyżbyś mnie jenerale, uważał za nieprzyjaciela samego siebie, ażeby nie pamiętać o zaszczycie jaki mi pan wyświadcza, nadając mi ten tytuł.
— Więc przyjedziesz pan jutro?
— Jeżeli pan mi tylko pozwala...
— Nie tylko pozwalam, ale proszę pana o to... Ale może pan grasz przypadkiem w szachy?
— W wolnych chwilach jest to dla mnie najprzyjemniejsza rozrywka...
— Kapitanie, zachwycasz mnie!.. Chodząca z ciebie doskonałość... Szachy są moją namiętnością... Namiętnością niestety bardzo platoniczną, w zupełnym braku partnera... W naszych zapadłych kątach grający w szachy, a przynajmniej dobrze grający, jest taką osobliwością jak biały kruk. Czekam cię kapitanie, jutro o godzinie drugiej... Szachownica będzie leżała w altanie...
— Dobrze generale.
— Do jutra więc i szczęśliwej podróży.
I p. de Franoy coraz bardziej uradowany swą nową znajomością, wracał do altany, gdzie zostawił córkę i baronowę de Vergy.
Spotkał je na połowie drogi.
— Ojcze — zawołała Berta wesoło, — Blanka dzi-