Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/443

Ta strona została skorygowana.

A z tej obawy napozór dziwnej i zabawnej, nie należy wnioskować, co przecie wydałoby się logicznem, że młodzieniec był zarozumiałym.
On w sobie miał tylko duszę prawą, serce czyste, a umysł godnej podziwu skromności.
Kilka miesięcy temu, byłby odrzucił daleko od siebie, jako szaleństwo niedorzeczne i występne, taką myśl, że pani de Nathon, ta kobieta, którą uwielbiał jak anioła, którą szanował jak świętą, mogłaby go pokochać miłością występną. Ale wszakże margrabia de Flammaroche zawołał do niego: „Ty jesteś jej kochankiem!“ Zatem taka ohyda wkraczała w dziedzinę rzeczy możliwych, skoro znalazł się człowiek, który w to wierzył i rzucił mu to w twarz.
Zabił tego człowieka, ale tem niemniej słowa, przez niego wyrzeczone, pozostały mu w pamięci, oświetlając mu wszystko fatalnem, ponurem światłem.
Zresztą te wybuchy czułości, których czasami pani de Nathon nie mogła powściągnąć, wydawały mu się oczywiście trudnemi do wytłomaczenia i niepokoiły go wielce.
Postanowił odjechać i pewnego pięknego wieczoru zapowiedział niezwłoczny wyjazd, ku wielkiemu zdziwieniu hrabiny, a ku wielkiemu zmartwieniu pana de Nathon i Herminii.
W dwie godziny później, pociąg kurjerski unosił go do Paryża.
Berta zbyt była spostrzegawczą, ażeby nie zauważyć w groźnej oziębłości, jaką jej okazywał Armand w ostatnich czasach, zwłaszcza gdy się znajdował z nią sam. Martwiła się tem nierozumiejąc, i daremnie szukała przyczyny.