Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/446

Ta strona została skorygowana.

Tłomaczę ci to, panie hrabio, jak mogę, może źle może dobrze, nie wiem, ale innego objaśnienia nie umiem znaleźć.
— A może — odparł p. de Nathon — te kwiaty, które się tak zjawiły bez twej wiedzy, są upominkiem od jakiej pięknej damy, która ci je przesłała incognito, ażeby obudzić czułe wspomnienia.
Armand wstrząsnął głową.
— Na to — rzekł — odpowiedzieć mogę śmiało „nie“!.. Piękna dama, o jakiej czyni pan przypuszczenia, dla mnie nie istnieje wcale, a tem mniej jakiebądź czułe wspomnienia... Nie mam ich dla nikogo, nikt więc nie może ich mieć dla mnie.
— Czy chciałbyś tem dać mi do zrozumienia, że w twym wieku serce twoje jest bezwzględnie wolne?.. To doprawdy byłoby nieprawdopodobieństwem...
— Nieprawdopodobieństwem czy przeciwnie, dość, że oświadczam panu iż tak jest.
— Jakto, nawet żadnego kaprysu bez następstw, jednego z tych, które tak są podobne do miłości, jak robaczek świętojański do gwiazdy?..
— Ani nawet czegoś podobnego...
— Tak!.. — podchwycił pan de Nathon, poczem dodał, po chwilowym namyśle:
— No, to tem lepiej!..
— Dlaczego tem lepiej? — spytał młodzieniec, z kolei się uśmiechając.
— Powiem ci, moje dziecko, ale później...
Ta odpowiedź wymijająca szczególnie zaintrygowała Armanda Fangel’a, ale nie wypadało mu nalegać i nie nalegał też wcale.
Rozmowa zwróciła się na inny przedmiot.