Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

siaj spać będzie u nas... Udało mi się ją przekonać, że już zbyt późno byłoby jej wracać do Saint-Juan.
— Kochana pieszczoszka — podchwyciła baronowa ze śmiechem przedstawiła mi zwycięzkiemi dowodzeniami, że wracając o północy, mogłam się narazić na straszne niebezpieczeństwo, bo zapewne arabowie, którzy uszli przed huzarami kapitana Sebastyana, zaczaili się na mnie w lasach. Zresztą sama pragnęłam dać się namówić... i zostaję.
— A jutro odjedziesz dopiero po śniadaniu... — dodał p. de Franoy.
— I owszem mój drogi stryju.
— Zaraz wydam rozkazy, ażeby przygotowano twój pokój... — podchwycił jenerał — a konie pójdą do stajni:
P. de Franoy prędko zawrócił do zamku, a obie kuzynki ująwszy się za ręce, przechadzały się dalej przy świetle księżyca, po alejach parku, na które rozłożyste drzewa kładły wielkie cienie.
Naturalnie rozmowa baronowej z Bertą potoczyła się o kapitanie Sebastyanie Gérardzie.
— Jakże ci się wydał? — spytała Blanka,
— Bardzo mi się podoba — odpowiedziała panna de Franoy. — Bardzo miły, opowiada tak zajmująco... A tobie?
— Tak samo.. Ojciec twój przedstawił mi go, jako współziomka, to jest z tych stron... Zkądże on jest?
— Z Hantmont.
— I nazywa się Gérard?.. Czyżby to był syn starego wieśniaka, który jak słyszałam jest merem gminy, a odemnie kupuje drzewo?