Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/455

Ta strona została skorygowana.

Pani de Nathon była jak na torturach. Ani można było myśleć o oddaleniu ztąd córki... Bo jakże ją oddalić z galerji, gdy matka sama tu zostanie!.. Namyśliła się, że poddać się musi temu, czemu nie może przeszkodzić. Obiecała sobie później tu wrócić, pocieszając się, że przecie mały kawałek materji pod drzwiami zatracony, nie zwróci tak prędko niczyjej uwagi.
Pozostała więc przy Herminii z pół godziny, dopomagając jej do ułożenia ogromnego bukietu i była na pozór spokojną, jakby nic jej nie niepokoiło.
Kiedy dziewczę ukończyło to wonne żniwo, hrabina wyszła z nią z ogrodu zimowego, wróciła do swego mieszkania, zdjęła z siebie suknię podartą i schowała, ażeby jej nie zobaczyła ciekawa Fanny i już zamierza znów iść do galerji oszklonej, kiedy lokaj oznajmił, że p. de Nathon prosi ją do salonu, gdzie mu jej kogoś przedstawi.
— A, mój Boże! — szepnęła Berta — jakże są szczęśliwi ci, którzy w życiu nie mają żadnej tajemnicy, którzy nie potrzebują z niczem się kryć.
I po tej cichej skardze żałosnej, udała się do oczekującego ją męża.
Odgłosem obróconege klucza w zamku spłoszył panią de Nathon, Armand Fangel, który wracał do swego mieszkania dla dokończenia zaczętego w przeddzień artykułu ekonomicznego.
Młodzieniec przebrał się w lekką bluzkę, zapalił jedno z cygar, których dobroć oceniał nieraz piękny August pokryjomu, usiadł przed biurkiem, rozłożył papier i umaczał pióro w kałamarzu.