go... niech przychodzi zaraz... potrzebuję go natychmiast...
— Idę, proszę pana... ale pozwolę sobie zauważyć panu, że moim obowiązkiem jest doglądać pańskich koni i powozów, siedzieć na koźle i powozić, a nie szukać Augusta.
Armand tupnął nogą gwałtownie. Stangret, tak dobrze obeznany ze swą specjalnością, spuścił głowę i skierował się ku ulicy Courcelle, gdzie w znanej knajpie, gdzieśmy już widzieli lokaja ze ślusarzem, spodziewał się zastać Augusta przy butelce anyżówki, albo z kijem przy bilardzie.
Nie zawiódł się. Pierwszą osobą, która tam rzuciła mu się w oczy był August, który właśnie smarował kij swój kredą i mówił wesoło:
— Dziewiętnaście w czterech razach!.. Mój Rossignolu, już po tobie!.. Zaraz z tobą skończę!..
— Skończysz innym razem!.. — przerwał stangret, zjawiając się jak posąg komandora na uczcie Don Juana.
— Co? — zawołał lokaj, obracając się. — A, to ty Józefie... siadajże a każ sobie co podać... Ja funduję... Naturalnie, na koszt Rossignola... Za pięć minut skończymy...
— Nie pięć minut, ale ani chwili dłużej... potrzebny jesteś natychmiast.