Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/459

Ta strona została skorygowana.

— Przybiegłem nie tracąc ani chwili, jak tylko się dowiedziałem, że pan mnie woła... — odpowiedział piękny August.
— Gdzieżeś to był?
— Prosił mnie jeden z kolegów w sąsiedztwie, ażebym mu trochę pomógł, bo on dopiero co jest w obowiązku, a pan jego ma dziś u siebie gości. Wiedząc, jak pan rzadko bywa u siebie w dzień, myślałem, że mogę się oddalić na godzinę...
— To na przyszłość pamiętaj, ażebym cię zawsze zastał, jak do domu przyjdę.
— Nie omieszkam... — rzekł August głośno, a po cichu dodał do siebie: Każ się wypchać!
— Kiedym z domu wychodził zrana — podchwycił Armand — leżała tutaj na biurku fotografia... widziałeś ją?..
— Widziałem, proszę pana... Uprzątając salon, zauważyłem ją i wydała mi się podobną... ale w naturze, pan daleko lepiej...
I piękny August spojrzał na swego pana ukradkiem, ażeby zobaczyć jaki skutek wywarło na nim to delikatne pochlebstwo.
Ale Armand jakby go wcale nie słyszał i mówił dalej:
— Gdzież jest ta fotografia?
— Zapewne tam, gdzie ją pan położył...
— Mówię ci, że zostawiłem ją na tem miejscu, przyszedłem przed chwilą i nie znajduję jej... Cóż się z nią stało?..
— Pozwoli mi pan odpowiedzieć, że nic a nic nie wiem...
— To być nie może!..