Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/460

Ta strona została skorygowana.

Piękny August przybrał minę urażonej godności.
— Cóż to, podejrzewa mnie pan o kłamstwo?..
Armand wzruszył ramionami.
— Ja jestem uczciwym człowiekiem, proszę pana, chociażem tylko służący — mówił dalej lokaj — i moja uczciwość...
— Tu nie chodzi o twoją uczciwość — przerwał Armand — bo to przecie jak wiesz, rzecz bez żadnej wartości. Podejrzewam cię tylko po prostu o niedbalstwo, albo o ciekawość!.. Mogłeś, dajmy na to, przyglądając się fotografii, upuścić ją przypadkowo w ogień na kominku... Mogłeś ją wziąść dla pokazania swoim kolegom, myśląc, że ją położysz na miejscu, zanim wrócę... nic w tem nie byłoby tak złego, i dlatego, proszę cię, przyznaj się szczerze.
— Nie mogę się przyznać do tego, co nie było — rzekł piękny August.
— Więc utrzymujesz, że nie wiesz, gdzie jest ta fotografia?
— Tak, proszę pana, utrzymuję i mówię szczerą prawdę.
Armand uczynił wielki wysiłek nad sobą, ażeby powściągnąć opanowujący go gniew.
— Ależ — zawołał — zrozumże jakie to niedorzeczne co mówisz! Na twoje objaśnienie możnaby się tylko w takim razie zgodzić, gdyby można było przypuścić, że ktoś tu wchodził do mego mieszkania po twojem wyjściu i przed mojem przyjściem.
— Ja nie jestem od tego, ażeby tak nie przypuszczać... — odpowiedział August.