Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/461

Ta strona została skorygowana.

— Zapominasz, że są tylko dwa klucze od przedpokoju... Jeden ja mam, ty drugi. Czyś komu pożyczał swego?
— Nie, proszę pana.
— Więc...
August przybrał minę niezmiernie filutern ą Zamrugał oczyma, nadął policzki, wykrzywił usta i odrzekł:
— A czy pan jest pewien, że więcej kluczy niema?
— Czy jestem pewien?.. — podchwycił Armand, spoglądając na lokaja.
— Tak, proszę pana, bo gdyby był jeszcze trzeci, wszystko dałoby się jaknajlepiej wytłomaczyć i ta nieznana ręka, co wtedy włożyła bukiety do wazonów pana, mogła bardzo łatwo „świsnąć“ fotografię pańską.
— Jakto — zawołał młodzieniec ze wzmagającem się zniecierpliwieniem — powracasz znów do tej śmiesznej historji z kwiatami?..
— Tak, proszę pana, powracam... Ta historja jeszcze dotąd się nie wyjaśniła... przynajmniej dla pana, a ja coś już wyrozumiałem i zobaczy pan jak się to wszystko ze sobą łączy... Jakaś piękna dama zajęta panem, przychodzi tu od czasu do czasu plądrować... to przyniesie bukiet, to zabierze fotografię, jedno wynagradza sobie drugiem, wprawdzie niewiadome jest jeszcze nazwisko tej damy, ale chociażbym nawet wiedział, nigdybym nie pozwolił sobie wymówić go...
— Ten człowiek oszalał! — zawołał do siebie Armand, patrząc na służącego przenikliwie.