Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/463

Ta strona została skorygowana.

August już chciał się wdać w objaśnienia, ale uczyniła je zbytecznemi pewna okoliczność, którą czytelnicy może odgadują.
Lokaj wydał okrzyk radosny, wskazując na kawałek materyi jedwabnej, wspaniałego koloru zielonego, uczepionej między progiem a ostatnim ze schodów.
— A o tem co pan myśli? — zapytał. — Teraz chyba już będzie pan wierzył, że któś wchodził dzisiaj do pokoju pana.
Armand pochylił głowę, nic nie odpowiedziawszy. Od pierwszego rzutu oka poznał materyę zieloną sukni, którą pani de Nathon miała nawet tego dnia właśnie przy śniadaniu.
Więc potwierdzały się jego podejrzenia!.. Obawy jego były usprawiedliwione!.. Hrabina kochała go!.. Kochała go tak bardzo, że nawet narażała swój honor, wraz ze spokojem całego życia, byleby podczas jego nieobecności, zajść do jego mieszkania.
— Auguście! — odezwał się po chwili, głosem bardzo wzburzonym — masz słuszność i widzę teraz, że bez racyi podejrzewałem cię o niedbalstwo lub o ciekawość... Ale ani słowa o tem co odkryłeś i o czem ja sam zgoła nie wiedziałem.. Jesteś rozsądny, pojmujesz więc zapewne, jak postępek taki nierozważny, choć w gruncie rzeczy niewinny, mógłby być źle tłomaczony... Nakazuję ci zatem najzupełniejsze o tem milczenie...
— O! pan może być zupełnie spokojny... ja już milczałem, nawet wtenczas, kiedy się pan krył przedemną... Teraz, kiedy pan ma do mnie zaufanie, będę jeszcze bardziej milczał.