Armand w myśli stawiając się w miejscu hrabiego, pojmował, że niepodobna mu się usprawiedliwić w jego oczach. Wypadłoby więc dać mu zadośćuczynienie za zniewagę, której wcale nie popełnił i oddać mu swe życie, bo ze szpadą w ręce, z pewnością nie broniłby się wcale; umrze, zabity i przeklęty przez człowieka, którego najwięcej kochał na świecie, pozostawiając po sobie pamięć, skalaną zdradą sromotną!
Takie widoki przyszłości zdolne były przerazić i najdzielniejsze serce, najbardziej zahartowaną duszę.
Armand postanowił wszelkiemi sposoby zapobiedz katastrofie, którą nieostrożność lekkomyślna hrabiny, czyniła prawie nieodwołalną i natychmiast postarał się obmyślić te sposoby.
Po długiem zastanowieniu, zdało mu się, że jest tylko jeden jedyny środek: oddalić się z Paryża, opuścić Francję, udając się w podróż przynajmniej na rok, po powrocie zaś, wyrzec się politycznego protektoratu pana de Nathon, a może nawet tej świetnej przyszłości o jakiej marzył, wyprowadzić się z pawilonu pałacowego, zamieszkać w części miasta bardzo oddalonej od bulwaru Hausmana, ożenić się i szukać na łonie nowej rodziny tego życia spokojnego, jakie szał Berty czynił niemożebnem w otoczeniu tem, gdzie dotychczas przebywał.
Powziąwszy te postanowienia, Armand zamierzył wykonać je bezzwłocznie i czuł się spokojniejszym o przyszłość, którą już tak sobie ułożył.
Ale poeta powiada: „Przyszłość należy do Boga“
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/465
Ta strona została skorygowana.