Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/469

Ta strona została skorygowana.

— Wierzę ci i teraz znam już przyczynę twej choroby... Pochodzi ona właśnie z tej bezwzględnej obojętności, o jakiej wspominałeś. Znasz przecie pewnik: „Natura nie znosi próżni“... Jest to faktem prawdziwym zarówno w rzeczach fizycznych jak i w ustroju moralnym... Chcesz sobie nic nie robić z praw nieodwołalnych dla młodości i młodość mści się na tobie... Rozumiesz mnie teraz, moje dziecko?
— Nie zupełnie, panie hrabio.
— Więc ci jaśniej wytłomaczę... — podchwycił Henryk — do dziś dnia żyłeś tylko dla pracy... Zajmujesz się tylko rzeczami poważnemi... Nawet ludzie w moim wieku, z trudnością zdobyć mogliby się na surowość twoich obyczajów... A przecie nie jesteś księdzem, ani nie masz zamiaru nim zostać... Dlaczego więc takie cnoty dzikie... Większość czasu poświęć nauce, pracy, ale i dla przyjemności pozostaw także trochę w życiu... Spłać swój dług naturze... Rozkochaj się nareszcie, ponieważ to potrzebne dla równowagi, a pozbędziesz się wszystkich tych nieokreślonych dolegliwości, znikną one jak czary...
— Zapewne, ma pan słuszność, panie hrabio — odpowiedział Armand — ale miałbym przeciw temu dwie uwagi...
— Jakie?
— Oto pierwsza: Miłości poważnej, prawdziwej, godnej zacnego serca, nie wynajduje się, ani nie stwarza się naprędce...
— Zgoda! — a druga uwaga?
— A miłostki łatwe, czułości sprzedajne, pocałunki bez głębszego uczucia, zresztą zależne tylko od ceny, przejmują mnie nieprzezwyciężonym wstrętem.