— Cobyś pomyślał — podchwycił Henryk — o dziewczęciu szesnastoletniem, poczciwem i ślicznem, niewinnem jak sama Madonna, z rodziny, której imię jest sławne pod względem historycznym, a majątek wielki!.. cobyś o niej powiedział?..
— Powiedziałbym, że zapewne by mi jej nie dano!.. — odrzekł młodzieniec z uśmiechem.
— E!.. a dlaczego?..
— Ponieważ przedewszystkiem wspomniał pan o rodzinie znakomitej, a ja nazywam się po prostu tylko: Armand Fangel.
— To łatwa do usunięcia przeszkoda... Wyjednałoby się do twego nazwiska dodanie nazwiska twej żony... albo mało to podobnych przykładów...
Ździwienie Armanda rosło.
— Ale choćby majątek: — wyszeptał — pan mówił o ogromnym majątku?
— To najmniejsza... Sam przecie jesteś bogaty, a chociażbyś był nawet biednym, miliony jasnowłosego dziewczęcia, wystarczyłyby aż nadto dla was dwojga...
— Panie hrabio — odezwał się młodzieniec po chwili milczenia — słuchając pana, zaczynam niedowierzać swoim zmysłom... Czyż istnieje doprawdy młoda osoba w takich warunkach, a jeśli istnieje, czy wolno byłoby mi starać się o jej rękę?..
— Na oba te pytania odpowiadam: Tak.
— Czy mogę ją poznać?..
— Znasz ją...
I pan de Nathon jął się śmiać, widząc, malujące się na twarzy Armanda osłupienie.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/471
Ta strona została skorygowana.