Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/472

Ta strona została skorygowana.

— Mój drogi chłopcze — mówił dalej — to co uczynię, jest zapewne dziwne i wiem że rażące jest wobec wszelkich względów przyzwoitości, ale nadewszystko pragnę, jeżeli to w mej mocy, zapewnić szczęście dwojgu ludziom, którzy mi są bardzo drodzy... Jasnowłose dziewczę, o którem ci mówię, ma na imię Herminia... i jest moją córką.
Armand do reszty osłupiał i oniemiał zupełnie.
Pan de Nathon ani się nie dziwiąc, ani obrażając się tem milczeniem, którego zresztą spodziewał się, ciągnął dalej:
— Powiedziałeś mi niedawno, że serce twe całkiem jest wolne, masz więc dla Herminii tylko braterskie przywiązanie. Córka moja znów, kocha cię również tak, jak gdybyś był jej bratem, ale w szesnastym i dwudziestym drugim roku życia, miłość podobną jest do owych pięknych kwiatów podzwrotnikowych, które rozwijają się w jednej chwili. Herminia, jeżeli zechcesz, pokocha cię w kilka dni miłością narzeczonej a nie już miłością siostry, a ty sam również uczujesz w sobie tą miłość, jaką przed chwilą tak pięknie określiłeś, jako uczucie głębokie i szlachetne.
Ja powiedziałem już wszystko. Teraz ty mi odpowiedz z całą otwartością i z całą swobodą, tak, jak ja do ciebie przemówiłem... Czy widzisz jaką przeszkodę?..
Armand porwał pana de Nathon za ręce i uścisnął je w swoich z prawdziwem rozrzewnieniem.
— A! panie hrabio — wyjąkał — zostać synem pańskim, byłby to zaszczyt tak wielki, szczęście tak dalece niezasłużone, iż sam siebie pytam czy nie śnię...