Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/475

Ta strona została skorygowana.
XXI.

Jeżeli zdołaliśmy czytelnikom dać pojęcie, jaki nawał myśli tłoczył się w głowie Armanda Fangel’a, nie wyda im się dziwnym, że młodzieniec zapragnął odetchnąć świeżem powietrzem i użyć ruchu na przechadzce.
Wyszedł od siebie pieszo i podążył ku Polom Elizejskim.
Pogoda była wspaniała. Słońce wesoło świeciło na niebie bez chmur, tłum różnobarwny zajmował wszystkie aleje od placu Zgody do Łuku Tryumfalnego.
Armand, uszedłszy spory kawał drogi, przystanął i przypatrywał się ciągle snującemu pasmu ładnych powozów i konnych jeźdźców. Była to godzina przejażdżki i dla arystokracji wyższego towarzystwa i dla ublichtrowanego półświata.
Nagle oczy jego zatrzymały się na ślicznym koniu rasowym, który kroczył od niego o jakie piętnaście kroków.
— Jak dwie krople wody podobny do mej klaczy Normy — rzekł do siebie — gdybym nie wiedział, że jest teraz w mej stajni, myślałbym, że to ona... Dziwne podobieństwo!..
Przyjrzawszy się koniowi, spojrzenie młodzieńca przeniosło się następnie na jeźdźca, a szczególne podobieństwo jakie zauważył, zaraz się wyjaśniło...
Jeźdzcem był piękny August. A był wyświeżony, wyelegantowany! Miał na sobie całe ubranie