Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/476

Ta strona została skorygowana.

swego pana od stóp do głowy. Nawet palił jego cygaro i trzymał w ręku jego ulubioną szpicrózgę.
Tego już było zawielel Armand Fangel poczuł ogarniający go gniew.
— Poczekaj łotrze! — rzekł do siebie i przez chwilę miał ochotę poskoczyć między powozy, schwycić Normę za cugle i lokajowi-sportsmanowi na miejscu wymierzyć doraźną karę.
Już ręką ściskał giętką trzcinę swej laski, lecz namyślił się, że tylko widowisko sprawiłby temu tłumowi i samby się jeszcze ośmieszył.
Zaniechał więc pierwotnego projektu, obiecując sobie, że August na zwłoce tej nic nie straci i nawpół gniewny, nawpół śmiejąc się mimowolnie z komicznej sytuacji, poszedł dalej na spacer.


∗             ∗

Kiedy Armand wychodził z pawilonu na Pola Elizejskie, p. de Nathon udał się do żony.
Miał twarz rozradowaną uszczęśliwionego człowieka, któremu wiadomo, iż podwoi swe szczęście, dzieląc je z innymi.
— Cóżeś taki ucieszony, mój drogi... — rzekła doń Berta — zapewne przynosisz mi jakąś dobrą nowinę, nieprawdaż?
— Tak mi się przynajmniej zdaje... a nawet jestem tego pewien...
— O cóż chodzi?..
— O osobę, najbardziej przez ciebie ukochaną...
— Więc o ciebie, Herminię, albo Blankę...