Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/483

Ta strona została skorygowana.

— Kochana Berto — odezwał się do niej głosem bardzo łagodnym i czułym — wiesz, jak cię kocham... Gotów ci jestem ustąpić we wszystkiem, prócz w takich razach, kiedy chodzi o me sumienie i prawość moją... zostawiam cię samą... godzina samotności uspokoi twe rozdraźnienie nerwowe... odzyskasz spokój umysłu i zrozumiesz, że dla zachowania twojego szacunku powinienem postąpić tak, jak postępuję.
Henryk ujął w objęcia hrabinę, przycisnął usta do jej czoła i wyszedł z pokoju.
Zaledwie przestąpił próg i zamknął drzwi po za sobą, pani de Nathon uklękła a raczej padła na klęcznik przed krucyfiksem z kości słoniowej, odbijającym od tła ciemnego aksamitu.
— Mój Boże!.. mój Boże... mój Boże — wyjąkała, a z gardła jej i ż serca wydarły się konwulsyjne jęki — czyż się nie ulitujesz nademną?.. Zbyt ciężkie jest brzemię... już pod niem upadam... Boże! Boże! Panie moój!.. pozwól mi umrzeć!..
Gdy wstała po długiej modlitwie, łzy gorące spływały po jej zmienionej twarzy.
Wzięła ćwiartkę papieru i szybko skreśliła następujące wyrazy:
„Blanko, jedyna przyjaciółko moja, siostro moja, jestem zgubiona!.. O! tym razem już zgubiona!..
Henryk ożenić chce Armanda z Herminią!.. Pojmujesz?..
Prosiłam, błagałam, nic nie wskórałam. Odszedł odemnie myśląc, żem warjatka... i nie omylił się... Jestem doprawdy warjatką... zwarjowałam z przerażenia, cierpienia i rozpaczy...