Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/485

Ta strona została skorygowana.

spoglądał spokojniej w świetną przyszłość, niespodziewaną, jaka się przed nim roztaczała. Wybryk pięknego Augusta, który go zrazu tak rozgniewał, wydawał mu się teraz podobnym tylko do jednego z epizodów, jakie spotkać można w różnych farsach na scenie.
Postanowił jednak pozbyć się usług tego eleganckiego lokaja, w którym zanadto rozwijały się upodobania sportsmeńskie.
Przyszedłszy do pawilonu na bulwarze Hausmana, Armand spostrzegł swego stangreta, czyszczącego munsztuk koński przed stajnią.
— Józefie — odezwał się doń — jeżeli przypadkiem zobaczysz Augusta, powiedz mu, że go potrzebuję...
W pół godziny później, lokaj stawał przed swym panem ze zwykłą sobie pewnością i z najzupełniejszem zadowoleniem z siebie, malującem się na twarzy.
Hultaj ogołocił się już z pawich piórek. Innemi słowy, piękny August zdjął już z siebie garnitur swego pana i ubrał się znów w liberję.
— A! a! jesteś panie Auguście! — przywitał go Armand.
— Pan mnie potrzebował, przybiegam...
— A zkąd to, panie Auguście?
— Byłem w stajniach pałacowych i rozmawiałem ze starszym stangretem pana hrabiego de Nathon.
— A czy czasem nie przyszła ci fantazja użyć spaceru?..
— Służba mi nie pozwala... Musiałem być gotów na zawołanie pana...
— A! to bardzo przykładnie!.. Jesteś wzorowym służącym.