Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/486

Ta strona została skorygowana.

— Pan jest zbyt łaskaw... Staram się jak umiem.
Oburzony taką bezczelnością, Armand zmienił ton.
— Wracam z Pól Elizejskich — zawołał — gdzie ciebie widziałem!
August sponsowiał na całej twarzy, ale prędko zapanował nad sobą i odpowiedział z najwyższą impertynencją:
— Gdybym był pana widział, miałbym zaszczyt ukłonić się panu uniżenie...
— Ubrałeś się w mój garnitur!..
— Krawiec mój nie stawił się na słowie, myślałem więc, że mogę chwilowo pożyczyć sobie ubrania pana...
— Jechałeś na mojej klaczy Normie!..
— Prześliczne stworzenie!.. Wyjątkowe ruchy!.. Pan nie powinien jej za nic w świecie sprzedawać... — Panie Auguście, już nie służysz u mnie...
— Właśnie chciałem mieć honor to panu oświadczyć... Zastanowiłem się bardzo przed kilku dniami nad mojem powołaniem i przyszedłem do przekonania, że nie moją rzeczą jest służyć... Urodziłem się, ażeby być niezależnym i trudnić się handlem... Chcę sobie co założyć... Pan mi okazywał zawsze tyle łaskawości, iż zapewne z radością pan się dowie, że traktuję o sklep z likierami i winem, mający już wyrobioną klientelę. Sposobność natrafia mi się wyborna, a stawiają cenę dość skromną... Dwadzieścia pięć tysięcy franków... Ale trzeba zapłacić gotówką odrazu, a ja szeląga nie mam... Moja słaba natura i gust delikatny, nie pozwoliły mi nic zaoszczędzić z płacy. Znam jednak serce pańskie... powiedziałem też sobie,