Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/487

Ta strona została skorygowana.

że pan zechce mi dopomódz i kupi tak tanio moją, dozgonną wdzięczność.
Armand aż się poruszył ze zdumienia. Zmieszał się nawet, w obec tak kolosalnej pewności siebie.
— Liczyłeś! — wykrzyknął — że ja ci dam dwadzieścia pięć tysięcy franków?..
— Liczyłem i teraz jeszcze liczę, proszę pana...
— A! toś chyba warjat!..
Za całą odpowiedź piękny August rozśmiał się zuchwale.
Armand rozłoszczony, chcąc doraźnie ukarać łotra, rzucił oczyma dokoła siebie.
— Pan szuka laski... — odezwał się służący z najzupełniej zimną krwią — stoi ona w pokoju sypialnym... mogę iść po nią... ale po co?.. kiedy pan jej nie użyje.
— A! tak sądzisz?
— I sądzę również, że jak się pan zastanowi nad rzeczami rozsądnie, to zaraz chwili nie zwlekając, podpisze mi pan czek do banku na wspomnianą sumę. Mógłbym niezawodnie prosić pana o dwa razy tyle, bo tajemnica, którą posiadam, co najmniej tego warta... Ale jestem we wszystkiem skromny...
Błyskawicą przebiegła myśl Armanda. Przypomniał sobie drzwi potajemne i odwiedziny hrabiny.
W przeddzień jeszcze byłby zadrżał ze zgrozy, byłby dał wszystko za milczenie nędznika, ale przez te kilka godzin zmieniła się postać rzeczy. Tajemnica została wyjaśnioną, (tak przynajmniej mniemał), pani de Nathon nie miała się czego obawiać, żmija nie mogła ukąsić jej życia bez plamy.
Wstrząsnął się tylko z gniewu i oburzenia.