Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/488

Ta strona została skorygowana.

— A! rozumiem cię nędzniku! — rzekł, a głos mu świszczał przez zaciśnięte zęby. — To ma być „szantaż“, nieprawdaż?
— Pan używa bardzo brzydkiego wyrazu!.. — odparł piękny August — posiadam cóś i chcę to sprzedać... To zwyczajny handel...
— Handel nikczemny, karany przez prawo!.. Strzeż się, ażeby twych ksiąg handlowych nie podpisał prokurator!.. Dość mi powiedzieć jedno słowo...
August znów się roześmiał szyderczo.
— Pan sam się wystrzegać będzie od powiedzenia tego słowa... — odparł.
— Tak sądzisz?
— Jestem tego pewny...
Armand zrozumiał, że jeżeliby chciał mu odpowiedzieć, przestałby panować nad sobą, a z uniesienia jego, mogłyby wyniknąć godne pożałowania skutki.
Otworzył w milczeniu szufladę biurka.
August zobaczył w szufladzie tej złoto i pakiety papierków bankowych.
Oczy zaświeciły mu chciwością.
— Pan mi zaraz wyliczy pieniądze! — pomyślał — gołąbek oskubany będzie bez wielkiego krzyku!
— Zapłaciłem ci zasługi w grudniu... — wyrzekł Armand Fangel — należy ci się do dziś dwieście pięćdziesiąt franków... Masz oto trzysta... Daję ci godzinę czasu do wyniesienia się z pawilonu.
Zdumiony i osłupiały piękny August, włożył do kieszeni trzy niebieskie papierki i usiłując odzyskać choć trochę pewności, która go coraz bardziej opuszczała, ośmielił się odezwać znacząco: