Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/496

Ta strona została skorygowana.

obronić jakiemuś nieokreślonemu a uporczywemu niepokojowi i czasami wyrzucał sobie, iż nie zgodził się na targ, proponowany przez tego bandytę w liberji.
Po raz pierwszy nadto czuł się zakłopotanym w obecności Herminii. Bardziej niż kiedykolwiek widział w niej anioła, istotę prześliczną, ale nie mógł oswoić się z myślą, że to ma być jego narzeczona.
— Jakże się do niej zalecać? — zapytywał sam siebie.
I nie umiał sobie na to odpowiedzieć.
Pan de Nathon bardziej niż chciał, rozmyślał nad odmową Berty. Im dłużej się zastanawiał, tem opór jej wydawał mu się niepojętym.
Usiłował objaśnić to sobie przystępem gorączki, ale takie tłomaczenie żadnej nie wytrzymywało krytyki. Znajdował się więc wobec jakiejś zagadkowej tajemnicy. Owóż wszystko co tajemnicze, niepokoi, i p. de Nathon niepokoił się bardzo.
Tylko Herminia nie miała żadnej troski, lecz i ona widząc ojca i Armanda Fangela zamyślonych i milczących, także się nie odzywała i jej szczebiot wiosenny nie mógł rozerwać obu mężczyzn w zadumie.
Taki stan nie mógł jednak długo potrwać. Po upłynięciu prawie godziny, hrabia powstał.
— Idź się dowiedzieć, moje dziecko, jak się miewa matka... — rzekł do Herminii, całując ją w czoło.
Uścisnął Armanda za rękę i pożegnali się.
Nazajutrz pani de Nathon opuściła swój pokój dopiero na śniadanie.
Nie miała już twarzy tak zmienionej jak w przeddzień, gdyż róż maskował bladość jej policzków.