Mówiła wiele, interesowała się rzeczami najbłahszemi, uśmiechała się ze wszystkiego i często bez żadnego powodu.
Ale Henryk poznał się na tem, zrozumiał, iż sili się tylko na udaną wesołość.
— Co z sobą dziś robisz? — zapytał hrabia Armanda w czasie śniadania.
— Nie ruszę się od siebie... — odpowiedział młodzieniec. — Mam zamiar skończyć wiadomą panu pracę.
— Doskonale! — podchwycił pan de Nathon — jak wrócę z posiedzenia, przyjdę do ciebie i odczytasz mi swój artykuł... Dobrze?
— I owszem!
Gdy wstano od stołu, Berta wyszła za mężem i skoro tylko znalazła się w jego pokoju, znikło jej wymuszone ożywienie.
Znów poczęła nalegać na Henryka, ażeby wymódz na nim to, czego tak stanowczo w przeddzień odmawiał: zerwanie projektowanego małżeństwa.
P. de Nathon pozwolił jej mówić, a gdy słuchał, najczulsza dobrotliwość malowała się w jego oczach.
— Moja droga — odezwał się, całując ją w rękę, gdy przestała mówić — mogę ci tylko powtórzyć raz jeszcze: wskaż mi jaki powód twej odrazy, choćby jeden, ale poważny... Zobaczysz, że zaraz się poddam... Wiesz, że nie jestem wcale uparty i uległbym ci, nawet bez powodu, gdyby mi pozwalała na to moja uczciwość... Niestety, nie podajesz żadnego... Troskliwość o honor mój jak i Armanda, poszanowanie dla słowa, danego dobrowolnie, nakazują mi wytrwać i wytrwać muszę.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/497
Ta strona została skorygowana.