Teraz postanowienie jej, było już nieodwołalne.
Skoro tylko hrabia wyjdzie z pałacu, zobaczy się z Armandem!..
∗
∗ ∗ |
Pan de Nathon zabierał się do wyjścia. Na podwórzu przed gankiem czekał jego powóz.
Wtem naprzeciw pałacu, na bulwarze Hausmana zatrzymała się stara dorożka. Stare, roztrzęsione pudło, chwiało się na koślawiących się kołach.
Na koźle Jan Chardin ćmił fajeczkę, kapelusz pognieciony wcisnął na twarz, jakby niezbyt rad był popisywać się ekwipażem swym w biały dzień, on, co zwykle pracował dopiero w nocy.
W środku dorożki Rossignol palił cygaro i rozpamiętywał z lubością sute śniadanie, zafundowane mu przez Augusta.
P. de Nathon wkładał rękawiczki. Zapukano delikatnie we drzwi i wszedł lokaj.
— Czy to jaka wizyta — odezwał się doń Henryk — nie mogę nikogo przyjąć... wychodzę...
— To panna Fanny, panna służąca pani hrabiny, z panem Augustem, kamerdynerem pana Fangela pragną się z panem hrabią widzieć — odrzekł służący.
— To co innego... niech wejdą.
Panna Fanny weszła pierwsza. Ta żmijowata istota przybrała minę najpokorniejszą i ruchy jaknajskromniejsze. Nie szła tylko stąpała na palcach. Oczy miała spuszczone, ale dziwny płomień tryskał z pod nawpół przymkniętych powiek.