rodziny, to zaszczyt przewyższający moje pragnienia i nadzieje i p. de Nathon wielką mi sprawił radość, oznajmiając mi, że pani na to małżeństwo zgadza się zupełnie...
— Omylił się! — odrzekła Berta gwałtownie — zanadto się pośpieszył... Nie wiedziałam o niczem... To małżeństwo jest niemożebne...
Armand drgnął.
Obawy jego, jakie się przed chwilą rozproszyły, co do możliwej miłości hrabiny, znów powróciły teraz. To sprzeciwianie się małżeństwu, czyniło je nader uzasadnionem.
— Niepodobna? — powtórzył chłodno. — Pozwól mi, pani hrabino, zapytać: dlaczego?
— Nie... nie... — odparła Berta — nie, nie pytaj mnie pan, na Boga, nie pytaj mnie o nic!., nie wybaduj, tylko wierz...
— Wierzyć mam pani... Ale nic przecie jeszcze pani nie powiedziała...
— Armandzie, przysięgam ci, przysięgam, że małżeństwo to niemożebne... na klęczkach błagam cię, ażebyś się go wyrzekł!..
Chciała ująć ręce młodzieńca, ażeby je przycisnąć do serca, do ust przyłożyć, lecz on cofnął je szybko.
— Wyrzec się szczęścia całego życia mego — odrzekł — i to bez powodu, ponieważ nie chce pani wyjawić mi żadnego, byłoby to wydać na siebie samego wyrok, iż nie zasługuję wcale na to szczęście... Byłoby to obrazić pana de Nathon, w oczach którego jestem godzien... tego nie uczynię...
Berta załamała ręce.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/509
Ta strona została skorygowana.