Tegoż wieczora pan de Nathon opuścił pałac na bulwarze Hausmana, zabrawszy z sobą tylko jednę walizkę.
W godzinę po jego odjeździe, oddano hrabinie list następujący:
Nie piszę wcale: „Przebaczam ci!“ bo nie potrzebujesz przebaczenia... Jesteś aniołem przeczystym! Dusza twa skromna, serce wzniosłe, są bez skazy...
Wiem o tem wszystkiem Berto i kocham cię, i to dlatego że cię kocham, że moja miłość jest tak niezmierna, jak pierwszego dnia i bardziej jeszcze może, dlatego cierpię tak okrutnie.
Wbrew woli mojej, myśl zwraca się w przeszłość ku tej nocy zbrodni, której byłaś ofiarą a nie wspólniczką.
To wspomnienie zabija moje szczęście. Szaleństwo to, nieprawdaż? Ale któż jest panem swego umysłu? Pragnę zapomnieć, mam nadzieję że zapomnę i dlatego właśnie oddalam się... Gdy zapomnienie przyjdzie, powrócę.
Pani de Nathon, której Blanka i Armand nie opuszczali wcale, przeczytała głośno te kilka wierszy.
— Niestety! — jęknęła. — Czy kiedy powróci.
Głos jej przeszedł w łkanie i zemdlała.