Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/520

Ta strona została skorygowana.

Kiedy wśród najstraszliwszej nędzy i niewysłowionych niebezpieczeństw, większa część armii rzuciła się do Szwajcarji, gdzie ją czekała iście wzruszająca gościnność, kilka garstek gwardzistów ruchomych, kilka partji wolnych strzelców, oddzielonych od towarzyszów niedoli, tułało się jeszcze między skalistemi pagórkami pod Rougemont i Baume-les-Dames.
Otoczeni ze wszechstron, trapieni zblizka przez patrole pruskie, żołnierze ci zaimprowizowani, czuli się prawie zgubionymi, ale podtrzymywała ich jeszcze nadzieja, że sprzedadzą swe życie o ile można jaknajdrożej, że wielu wrogów zabiją, zanim sami polegną.
Zresztą musieli walczyć nietylko z nieprzyjacielem, ale z zimnem i głodem.
Śnieg, grubą warstwą pokrywający ziemię, stężał na mrozie i oślizgł, że chodzić było ciężko.
Żywności brakło...
Do wsi trudno się było dostać, gdyż wszystkie już wpadły w ręce najeźdźców.


∗             ∗

Noc zapadała mroźna i ciemna.
Gromadka sześciu ludzi biwakowała na polance, u szczytu wzgórza pokrytego lasem.
Ludzie w bluzach ciemnoniebieskich i w szerokich spodniach, założonych w buty, jakby ani trochę nie stracili energii.
Uzbrojeni byli w karabiny Remingtona, u pasów skórzanych wisiały im rewolwery i pałasze.