Po dziesięciu minutach szybkiego biegu, Armand zatrzymał się.
Przyłożył do ust dwa palce i zagwizdał łagodnie a przeciągle.
Był to znak dla żołnierzy do zebrania się.
Wkrótce wolni strzelcy i gwardziści skupili się przy poruczniku.
Policzono żywych, ażeby się dowiedzieć o liczbie umarłych.
Brakowało pięciu ludzi, czterech gwardzistów i jednego wolnego strzelca.
— Panie hrabio — rzekł Armand de Fangel — wywołuj pan swych towarzyszy, jak ja to uczynię następnie ze swymi... W ten sposób dowiemy się nazwisk ofiar.
Żaden głos nie odpowiedział młodemu oficerowi.
Wolnym strzelcem, którego brakło, był Henryk de Nathon.
— Zabity! — szepnął boleśnie syn hrabiny. — Czemu on a nie ja? Kula, która go ugodziła, przeszyje serce mej matce!..
Dodał głośno:
— Koledzy, trzeba nam mieć hrabiego żywego lub nieżywego!.. Porzucić jego, lub jego trupa, byłoby podłością nas niegodną!.. Wróćmy się!..
— Jesteśmy gotowi!.. — odpowiedzieli wszyscy.
Gdy to się dzieje w otwartem polu, zajrzyjmy tymczasem na folwark, zajęty przez prusaków.
W dużej izbie, tyłem przy piecu stał kapitan lat dwudziestu siedmiu czy ośmiu, wysoki i szczupły.
Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/545
Ta strona została skorygowana.