Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

— Nie, niepisz... — szepnął po chwili milczenia. — Berta jeszcze za młoda...
— Byłam w jej wieku, kiedym wychodziła za mąż... — odparła baronowa.
— Niestety, moje drogie dziecko, na dobre ci to nie wyszło...
— To nie wina małżeństwa, ale wina męża, z czego wyprowadzam wniosek, że kiedy się ma możność spotkania dobrego, nie godzi się wachać.
— Może masz rzeczywiście słuszność?
— Mam zupełną słuszność! — przerwała młoda wdowa.
— Dlatego też, — mówił dalej jenerał, — nie trzeba odpowiedzi mej uważać za ostateczną odmowę... W pierwszej chwili zdziwiony byłem twoją wielce niespodziewaną propozycyą. Myśl wydania wkrótce za mąż Berty nie powstała jeszcze w mej głowie. Potrzeba mi więc dłuższego czasu, ażeby się oswoić z tą myślą, która w następstwie prowadzi za sobą rozstanie z konieczności, nie łudzę się bowiem, że mąż mej córki nie zgodzi się mieszkać w tym lichym starym zamku, a ja znów nie mam ani sił, ani humoru, ażeby towarzyszyć młodemu małżeństwu do Paryża, do wód lub do Włoch — dokąd młodzi małżonkowie zechcą pojechać... Daj mi się więc zastanowić... Świetna partya, o której mi mówisz, chyba nie będzie straconą przez tę zwłokę... Mamy teraz lipiec, a sezon kąpielowy w Guillon kończy się dopiero we wrześniu, Dość więc jest czasu za trzy tygodnie, lub za miesiąc sprowadzić margrabiego de Flammarche. Cóż, baronowo?
— Ja myślę, że w tem wszystkiem tak będzie,