Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

wobec największego niebezpieczeństwa, przy Bercie wydawał się lękliwym, onieśmielonym, jako za pierwszem widzeniem, a i młode dziewczę, tracąc naiwną i prawie dziecinną śmiałość, jaką się odznaczało dotychczas, mieszało się zaraz, gdy Sebastyan przy jenerale powiedział jaki zwykły komplement, będący monetą zdawkową rozmowy.
Co prawda, ilekroć panna de Franoy wyprzedzając o kilka kroków ojca i kapitana w alejach parkowych, upuściła kwiatek z narwanego do bukietu kwiecia, Sebastyan zawsze wynalazł jakiś powód, ażeby wrócić się samemu na tę ścieżkę. Krył się, podnosząc kwiatek, wypadły z rąk Berty, chował go na piersiach, przy sercu, a wieczorem, wracając do Hantmont, okrywał go pocałunkami gorącymi i zasypiał z tym zwiędłym już kwiatem, trzymanym przy ustach.
Tyle o Sebastyanie. A cóż Berta?
Dziewczę zmieniło swe przyzwyczajenia prawie zupełnie. Zamiast spędzać poranki w ogrodzie, przyglądać się latającym motylom, słuchać świergotu ptasząt, nie wychodziła prawie z małego pawilonu, w kształcie kiosku, znajdującego się naprzeciw altany parkowej i umeblowanego kanapą i kilku krzesłami większemi. Stał tutaj także fortepian prawie zawsze milczący i sztaluga, która najczęściej nic na sobie nie dźwigała.
Berta oddała się teraz rysunkom, ale już nie szkicowała na welinie krajobrazów malowniczych, nie kopiowała wiązanek kwiatów, ale usiłowała odtworzyć scenę, podobną do dramatu afrykańskiego, opowiedzianego przez kapitana, a rysy głównej osoby,