Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

to za choroba... Zapewne osłabienie tylko, bez żadnego niebezpieczeństwa...
— Cóż zrobić?...
— Najprzód przenieść go do zamku.
— Trzeba zawołać na ludzi...
— To będzie zadługo... ja sam zaniosę...
— Ależ czy pan udźwigniesz?
— Spróbuję...
Sebastyan objął obiema rękoma ciało jenerała, podniósł je przy gwałtownym wysiłku i gnąc się pod tym ciężarem, podążył ku zamkowi, wraz ze strapioną Bertą.
Oficer, chociaż młody i siły niepowszedniej, bardzo prędko zrozumiał, że podjął się niemożliwego zadania, P. de Franoy, lubo szczupły, był niezmiernie ciężki, zwłaszcza skutkiem obezwładnienia.
Zaraz przy pierwszych krokach kapitan poczuł, że się chwieje, ale myśl, że Berta patrzy nań, że na niego liczy, stokroć wzmogła jego energię.
Wyprostował się, a przekonany, że za kilka minut, musi paść bez tchu, chciał skrócić czas i począł biedz.
Pot spływał mu po czole, tchu brakło w piersiach, ogniki migotały mu przed oczami, w uszach szumiało, a jednakże wciąż dalej biegł.
— Żyła mi pęknie w piersiach, — pomyślał, — mniejsza o to?.. Padnę, ale u jej nóg!.. Umrę dla niej!.. Przecie zapłacze po mnie... nie zapomni...
I dalej biegł.
Już, już, znajduje się na piaszczystym dziedzińcu przed zamkiem... Już tylko kilka kroków mu pozostaje, ażeby wskoczyć na schody ganku... ale już jest