Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

zupełnie wyczerpanym, muskuły odmawiają mu posłuszeństwa... Chwila jeszcze a sam runie na ziemię.
Na szczęście, właśnie służący jenerała wychodził z zamku... Od jednego spojrzenia zrozumiał, co się dzieje, rzucił się z pomocą do Sebastyana i sam z kolei podtrzymał ciało. Uwolniony prawie zupełnie od ciężaru, młodzieniec odetchnął swobodnie i doznał natychmiastowej ulgi. Pomógł służącemu, ale już bez żadnego wysiłku, zanieść pana de Franoy do pokoju i złożyć go na łóżku.
Zapalono świece. Berta, przy świetle ich zobaczywszy ojca, krzyknęła rozpaczliwie. Nigdy rzeczywiście śmierć nie napiętnowała tak wyraźnie oblicza ludzkiego. Twarz hrabiego była trupio blada a na skroniach wystąpiły silne plamy. Nawpół podniesione powieki pozwalały widzieć nieruchome białka oczu których źrenice gdzieś zapadły. Najlżejszy oddech, przynajmniej z pozoru, nie wydobywał się z nawpół otwartych ust.
— O! mój ojcze!.. mój ojcze!.. — szlochało dziewczę z boleścią, przenikającą do głębi serca, — jeżeli głos twego dziecka cię nie zbudzi, któż przerwie ten okropny sen?..
Sebastyan rozwiązał krawat na szyi jenerałą. Ręką dotknął się serca starca.
— Niema jeszcze czego rozpaczać, proszę pani, — odezwał się. — Jeszcze raz zapewniam panią, że p. de Franoy żyje... Potrzeba tylko doktora... Za pół godziny będzie.
Potem, zwracając się do przelęknionego sługi, kazał mu osiodłać konia, a także i drugiego.