Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

— Czy ja panu kapitanowi mam towarzyszyć? — spytał służący.
— Nie. Pojadę sam, tylko konia jednego zabieram dla doktora.
Służący, bardzo do swego pana przywiązany, pobiegł i czemprędzej wykonał otrzymane zlecenia. W trzy minuty wrócił, oświadczając, że wszystko już gotowe.
— Odwagi, proszę pani odwagi... — wyrzekł Sebastyan, odchodząc. — Przywiozę pani nadzieję i ocalenie...
I po chwili słyszeć się dał szybki galop dwóch koni na drodze ku Guillon,
Do tej stacyi klimatycznej pędził młody oficer z chyżością lokomotywy, biegnącej pełną parą. Dyrektor zakładu znany był, jako doświadczony lekarz.
W kwadrans Sebastyan przybył na miejsce.
— Doktora! doktora! — wołał przed gmachem zakładowym, nie zsiadając z konia, — niech idzie, niech się spieszy!.. Człowiek konający!..
Lekarz usłyszał to wołanie, wybiegł natychmiast a za nim lokaj z lampą. Zobaczywszy Sebastyana, którego znał z widzenia, zapytał:
— Co się stało? czego pan sobie życzy odemnie?
— Hrabia de Franoy umiera... — odpowiedział oficer.
— Cóż znowu?
Sebastyan opowiedział w krótkich słowach zdarzenie, wiadome już czytelnikom.
— Albo się grubo mylę, — szepnął doktór wysłuchawszy, — albo atak apoplektyczny spiorunował starce...